Na ten wieczór czekaliśmy od dawna. Starcie z prawdziwą potęgą europejskiego futbolu, za jaką uchodzi Barcelona, jest wielkim świętem każdego sympatyka The Bhoys. Tym bardziej, jeśli stawką jest ćwierćfinał Champions League. Gdy w grudniu rozlosowano pary 1/8 finału, zdania pośród kibiców były podzielone. Ci, którzy grę na tym szczeblu rozgrywek uważają za miły dodatek i nie wierzą w wyeliminowanie przeciwnika byli rozpromienieni, w końcu na Parkhead przyjechać miał główny pretendent do końcowego triumfu. Los przeklinali z kolei optymiści, liczący na mniej wymagającego przeciwnika, w starciu z którym szanse na awans byłyby nieporównywalnie większe. Przyglądając się jednak ostatnim – powiedzmy sobie szczerze nie najlepszym - poczynaniom „Dumy Katalonii” można odnieść wrażenie, że mogło być znacznie gorzej. Dziś chyba każdy zorientowany kibic Celticu woli by bramkę jego ulubieńców atakował Ronaldinho (który jest jedynie cieniem piłkarza, jakiego oglądaliśmy jeszcze niedawno) niż młode i głodne sukcesu gwiazdy Premiership – Cristiano Ronaldo, Cesc Fabregas, bądź Emmanuel Adebayor. Na Brazylijczyku - który w dodatku ostatnie tygodnie spędzał przeważnie na ławce rezerwowych - siła Barcelony niestety się nie kończy. Jeden przebłysk geniuszu Messiego, Eto’o czy Henry’ego może wystarczyć, by Artur Boruc wyciągał piłkę z siatki. Tegoroczna przygoda mistrzów Szkocji z Champions League jest jednak niezwykła, kto wie czy niepowtarzalna. Czy to możliwe, aby zakończyła się takprzewidywalne, dając spokojny awans jedynego słusznego faworyta, FC Barcelony? Bo przecież emocji, jakie gościły w tym sezonie w sercach The Bhoys mogą zazdrościć pozostali uczestnicy tych elitarnych rozgrywek. Wszystko zaczęło się jeszcze w eliminacjach, kiedy o wyeliminowaniu Spartaka zadecydowały rzuty karne i fenomenalne show Artura Boruca. I nie ważne, że nie był to finał w Stambule, a III runda kwalifikacji. Radość i ulga przepełniająca nasze serca nie była wcale mniejsza, niż ta udzielająca się fanom z Liverpoolu. Jednak prawdziwa dramaturgia spotkała Celtic w fazie grupowej, kiedy fantastyczne zwycięstwa nad Milanem i Szachtarem osiągane zostały w ostatnich sekundach gry. Do tego niespodziewana pomoc Benfiki w ostatnim meczu na Ukrainie, bez której dziś rywalizowalibyśmy jedynie o Puchar UEFA. A teraz? 20 lutego urodziny obchodzi Artur Boruc – czy to czysty przypadek? Szanse do sprawienia sensacji upatrywać można tylko w jednym, w Celtic Park. Ukochany dom The Bhoys i atmosfera tworzona przez niespełna 60-tysięcy najlepszych kibiców świata znów może zdziałać cuda. Z magią Paradise nie radził sobie Manchester United, nie radził sobie nawet Milan. Śmiało można przyznać, że gdyby Celtic mógł przyjmować Europę jedynie u siebie – rezygnując z wyjazdów – byłby jednym z faworytów Champions League. Problem w tym, że ostatnim zespołem, który może poszczycić się zdobyciem Parkhead jest właśnie Barcelona. Świetna postawa w lidze (13 goli w trzech ostatnich meczach, seria ośmiu zwycięstw) pozwala na szczęście wierzyć, że los Anglików oraz Włochów mogą podzielić także Katalończycy. Możemy być pewni, że Celtowie zrobią wszystko, aby uczynić coś wyjątkowego. Może nie będzie to ostateczny awans, lecz wygrana bitwa, w postaci remisu czy też zwycięstwa na Parkhead. O jedno na pewno możemy być spokojni. Tak jak z kibiców dumny może być klub, tak w środę my, bez względu na rezultat, będziemy dumni z zespołu Gordona Strachana. Oni zrobili już swoje, zagrają bez presji i z ogromnym sercem, nie tylko dla fanów z Celtic Park, ale dla każdego z nas, dla kibiców rozsianych po całym świecie. I pamiętajmy. Wszystko co wydarzy się teraz i w rewanżu na Camp Nou jest wielką przygodą, na którą przez lata czekało wielu z nas i o jakiej pomarzyć mogą nasi rywale z Ibrox. Cieszmy się nią jak najdłużej! Celtic Glasgow - FC Barcelona Parkhead, Glasgow 20.02.2008 godz 20,45 |